Coraz głośniej mówi się o końcu rynku pracownika. Jest to oczywiście podyktowane skutkami epidemii koronawirusa. Tąpnięcie na wielu rynkach spowodowało, że po raz pierwszy od ośmiu lat więcej miejsc pracy w Polsce zniknęło, niż się pojawiło. To dane za II kwartał bieżącego roku.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, od kwietnia do czerwca powstało w kraju 81,9 tys. miejsc pracy. To o ponad połowę mniej w stosunku do poprzedniego kwartału oraz o 44% mniej niż w analogicznym okresie rok temu.
Jednak co najważniejsze, pracodawcy zlikwidowali w tym czasie aż 93,6 tys. stanowisk. To wprawdzie o 22% mniej w stosunku do I kwartału, ale jednocześnie o 14% więcej niż w ubiegłym roku.
Z tych danych wynika, że pracodawcy zachowali zimną krew mimo nagłego uderzenia ze strony COVID-19. Nie zdecydowano się na masowe zwolnienia, ale postawiono na ograniczenie nowego zatrudnienia. To wyjaśnia dlaczego nie doszło do gwałtownego wzrostu bezrobocia. W stosunku do I kwartału to zaledwie 0,7% więcej.
Koniec II kwartału unaocznił problem braku popytu na pracowników. Zaledwie 4,3% wszystkich przedsiębiorców zdecydowało się na rekrutację. Dokładnie 27,4 tys. podmiotów. Pojawiło się wówczas 81,4 tys. miejsc pracy. Niemal połowę mniej niż przed rokiem.
Udział wolnych miejsc pracy w stosunku do wszystkich istniejących wyniósł 0,6%. Tak źle było ostatnio w 2015 roku. Gorzej jedynie w 2018, kiedy wskaźnik wyniósł 1,3%.
Kto zatem może teraz liczyć na pracę? Najwięcej ofert pojawiło się w handlu, przetwórstwie, budownictwie oraz naprawie samochodów. Trudno powiedzieć kiedy sytuacja zacznie wracać do normy, jednak sytuacja, z którą mieliśmy do czynienia, kiedy ofert było multum, szybko nie wróci.
Źródło: rp.pl